Kiedy jedziesz samochodem drogą 36 ze stolicy Państwa Zielonego Węża do stolicy Republiki Błękitnej Papugi, gdzieś w połowie drogi, kiedy przekraczasz granicę obu państw, mijasz niewielką wioskę. Trudno jej nie zauważyć. Jest inna. Kiedy wytyczano granice krajów, zapomniano, że ta wioska istnieje i niechcący ktoś podzielił ją na pół. Ponieważ wioska położona była głęboko w lesie, długo nikt się nią nie interesował. Jej mieszkańcy żyli dalej, tak, jakby żadnej granicy nie było. I to czyniło ich innymi. Pewnie tego nie wiesz, ale skóra mieszkańców Państwa Zielonego Węża była zielona, a w Republice Błękitnej Papugi wszyscy byli niebiescy. Jacy zatem byli mieszkańcy wioski żyjący w obu krajach jednocześnie? Niebiescy czy zieloni? A może w kratkę lub w paski? Ponieważ rodziny składały się z osób urodzonych po obu stronach granicy i wszyscy wędrowali codziennie z jednego państwa do drugiego, skóra każdego z nich miała inny odcień. Niektórzy byli bardziej turkusowi, inni w kolorze cyjanu lub morskim, a jeszcze inni modrzy lub szmaragdowi.
W turkusowej wiosce mieszkała Sabi. Jej rodzice byli zbieraczami. Wiedzieli, gdzie znaleźć w lesie najlepsze ja gody, grzyby, zioła czy orzechy. Znali się na wszystkim, co rosło w lesie. Sabi uczyła się od nich. Kochała las i tak jak rodzice, chciała go rozumieć. Czasem wydawało jej się, że jej rodzice umieją rozmawiać z drzewami. Ale przecież to niemożliwe…
Od kiedy wybudowano drogę przechodzącą niedaleko, wioska została zauważona przez wszystkich. Ktoś nawet kiedyś napisał o niej w gazecie. Ale mieszkańcy wioski się tym nie interesowali. Byli szczęśliwi. Mieli wszystko, co im było potrzebne.
W pewien słoneczny dzień Sabi wracała do domu od z koszykiem pełnym jagód. Wcześniej niż zwykle, bo chciała się spotkać z koleżanką, z którą miała uszyć ich pierwsze sukienki. Rodzice zostali jeszcze w lesie. Szła, rozmyślając o tym, czy dół jej sukni ma być prosty z rozcięciem, tak jak planowała to zrobić Elle, czy raczej z pełnego koła, żeby się pięknie unosił, kiedy będzie się kręciła w kółko. Jej rozmyślania przerwały głosy. Nie widziała, kto to mówi, bo gęste krzaki zasłaniały jej widok. Domyślała się, że mogli to być ludzie z drogi, przejezdni, tacy, którzy zatrzymali się na chwilę, przerywając swoją po dróż z miasta do miasta.
– Mamo, co to za wioska?
– Nie wiem, nie znam jej nazwy.
– Dlaczego ci ludzie tutaj są tacy dziwni? Tacy wielokolorowi. Czy oni są chorzy? Ja się ich boję.
– Ja prawdę mówiąc też nie jestem do nich przekonana, syneczku. Nie będziemy się tu zatrzymywać. Nie wiem, czego się można po nich spodziewać.
– Tak mamo, ja nie chcę ich spotkać.
– Następnym razem pojedziemy inną trasą. Żeby zobaczyć, kto mówił o jej wiosce takie dziwne rzeczy, Sabi wyszła zza krzaków. Prawie wpadła na chłop ca. Miał 7, może 6 lat.
– Mamo, mamo! Tu jest jedna z nich! Ja się jej boję! Sabi stanęła, jakby ją zamroziło. Nie była w stanie powiedzieć ani słowa. O co mu chodzi? Przecież wszystko było z nią w porządku.
– Dziewczynko, nie zbliżaj się do mojego dziecka, proszę – powiedziała mama, wyciągając rękę do syna. – Chodź do mnie, Peri.
Sabi zrobiła w milczeniu kilka kroków w bok. Było jej przykro. Dlaczego ją tak potraktowali? Nawet z nią nie porozmawiali. Przecież ona wie, że jest w porządku. W wiosce wszyscy ją lubili. O co chodzi tym ludziom?
Mama z synkiem szybko wsiedli do samochodu, zostawiając oniemiałą i stojącą bez ruch Sabi. Minęło kilka, może kilkanaście minut, zanim Sabi przysiadła na kamieniu. Było jej tak przykro, że chciało jej się płakać. Pierwszy raz w życiu poczuła się niechciana i brzydka. To uczucie zaczęło ją wypełniać, aż dotarło do serca, o które zahaczyło się jakby pazurem. Sabi nie wie, jak długo siedziała na kamieniu. Nagle dotarła do niej myśl, że jej przyjaciółka na nią czeka, więc zerwała się i pobiegła do domu, zabierając ze sobą koszyk z owocami.
– Cześć, długo tu jesteś? – spytała Sabi, widząc Elle siedzącą na ganku ich domu.
– Nie długo, może dziesięć minut. Przyglądam się motylom. Są takie piękne. Każdy ma inny kolor albo wzór.
No właśnie, „każdy ma inny kolor” – pomyślała Sabi.
– Dlaczego zatem nie podobałam się tamtym ludziom? Co złego jest w tym, że mam inny kolor?
– Hej, hej, jesteś tam? – Elle wstała i popatrzyła Sabi prosto w oczy.
– Jestem. Zamyśliłam się, ale już jestem. To co, od stawię tylko owoce do kuchni i pójdziemy do mnie szyć sukienki, tak?
– Jasne.
Spotkanie z Elle było jak zwykle wesołe i twórcze. W jeden dzień nie udało im się skończyć sukienek, więc umówiły się za tydzień na ciąg dalszy. Wieczorem Sabi uprzątnęła wszystkie szmatki, wykąpała się i położyła spać. Nie mogła zasnąć. Przypomniało jej się spotkanie z ludźmi przy drodze. Znowu poczuła, jak smutek otacza jej serce. Słyszała od znajomych rodziców, że ludzie z innych miejscowości, ci o jednakowych kolorach skóry, nie lubią jej wioski, że się jej boją, ale nigdy o tym głębiej nie myślała. A może wszyscy w wiosce są rzeczywiście jacyś gorsi? Czym więcej o tym myślała, tym bardziej napełniał ją szary smutek. W nocy śniło jej się, że stoi na jakiejś scenie, a ludzie stojący wokoło pokazują ją palcami i śmieją się z niej. Całą noc budziła się i zasypiała, a rano wstała zmęczona, z głową pełną negatywnych myśli. Przy śniadaniu prawie się nie odzywała. Postanowiła, że jak tylko skończą jeść, pójdzie sama do lasu. Może drzewa jakoś jej pomogą. Mama i tata mieli dziś robić dżemy z uzbieranych dzień wcześniej owoców. Sabi stała na ścieżce na skraju lasu. Powitała drzewa, tak jak czynili to zawsze jej rodzice, i zagłębiła się w listowie. Nie bała się lasu. Wiedziała, jak się w nim poruszać i jak znaleźć drogę powrotną. Szła powoli, wczuwając się w bicie swojego serca, a ono ciągle było jakby szare i podrapane. Zaczęła oddychać głęboko, ale i to nic nie dało. Usiadła więc na pieńku i powiedziała:
– Lesie, pomóż mi wyrzucić z siebie ten smutek. Nie chcę się czuć gorsza. Zrób coś, proszę!
Las odpowiedział jej echem.
– Lesie, nie powtarzaj po mnie, tylko mi pomóż, proszę. Chcę niczego nie czuć.
Bardzo ważne jest, żeby zastanowić się, czy to, o co pro simy jest nam naprawdę potrzebne. Sabi jeszcze o tym nie wiedziała, ale jej rodzina ze strony mamy rzeczywiście miała umiejętność komunikowania się z drzewami. Sabi odziedziczyła ten dar. Teraz, kiedy tak wyraźnie poprosiła las o pomoc, las jej odpowiedział. Wokół nóg Sabi zaczęły wyrastać kłącza bluszczu i wiciokrzewu, delikatnie oplatając jej ciało. Sabi przyglądała się temu ze spokojem. Dotyk roślin był łagodzący, a jej myśli uspokajały się. Miała wrażenie, że zatapia się w zieloność, że łączy się z całym lasem, że przestaje się smucić i czuć cokolwiek. Było jej dobrze. Powoli zapominała o wszystkim. Przykryta kołderką roślin, jakby przestała istnieć.
Minęło południe. Słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu. Zapadał wieczór. Sabi tego nie czuła. Niczego nie widział ani nie słyszała. Stała się lasem. Prawdopodobnie zostałaby tam na noc, a może nawet na kilka następnych dni, gdyby nie to, że ścieżkę, przy której siedziała Sabi, wybrała sobie na wieczorną, konną przejażdżkę pewna dziewczyna o imieniu Selia. Jej koń kłusował, a ona słuchała śpiewu ptaków i starała się je naśladować. Nagle koń przystanął i zarżał. Selia rozejrzała się, ale niczego podejrzanego nie zauważyła. Dała koniowi sygnał, by biegł dalej. Ten ani drgnął. To nie było normalne. Selia zsiadła z konia. Może musiał chwilę odpocząć? Może zgłodniał? A niech mu tam, zrobi przerwę. Przywiązała konia do drzewa, a sama zaczęła szukać poziomek. Nie wiedziała, gdzie one lubią rosnąć, więc szukała wszędzie, podnosząc większe liście i rozchylając krzaki. Nagle coś przykuło jej wzrok. Zobaczyła długie pasmo jasnych włosów. Wyglądało, jakby wyrastało z kamienia pokrytego pnączami. Zaniepokoiło ją to, ale podeszła bliżej, żeby przyjrzeć się temu lepiej. I wtedy zobaczyła, że pod bluszczem i wiciokrzewem siedzi śpiąca dziewczyna. Pomyślała, że musi ją uwolnić. Zaczęła wyrywać wszystkie pnącza. Kiedy odsłoniła głowę dziewczyny, zobaczyła, że jej oczy powoli otwierają się. Były całkowicie nieprzytomne. Rwała zatem bluszcz dalej, aż udało jej się odsłonić całe ciało. Dotknęła ją. Była chłodna, jakby nie całkiem żywa.
– Hej, jak masz na imię? Sabi spojrzała na Selię. Wydawało jej się, że jest we śnie. Przez jej głowę przebiegła myśl: nie będę rozmawiała z kimś ze snu i pokręciła powoli głową.
Nie kręć głową, tylko mi odpowiedz! Chociaż może dobrze, że w ogóle słyszysz, że do ciebie mówię. Jak masz na imię? – zapytała znowu.
– S a b i – głos powoli wydobył się z ciała.
– Nie wiem, Sabi, co ci się stało, ale wyglądasz jak byś potrzebowała pomocy. Chodź, zabiorę cię do domu. Pomogę ci wsiąść na mojego konia. Jest tu, zaraz za drzewem. Spróbuj wstać. Podaj mi dłoń. Hop! No i dobrze, już stoisz. To teraz idziemy. – Selia mówiła cały czas do Sabi, martwiąc się, że tamta za chwilę znowu zapadnie w swój dziwny sen.
Udało jej się wsadzić dziewczynę na grzbiet zwierzęcia. Sama też się na nim za chwilę znalazła, oplotła ręce Sabi wokół siebie i skierowała konia ku domowi.
Sabi obudziła się w nie swoim łóżku. Rozglądała się dookoła, trzymając mocno kołdrę w kwiatki, która ją przykry wała. Pokój był duży i elegancki. Wyglądało na to, że znalazła się w domu kogoś zamożnego. Tylko czyj jest ten dom? Skąd się tu wzięła? Starała się sobie przypomnieć, dlaczego się tu znalazła. Niestety, ostatnią rzecz jaką pamiętała było to, że siedziała na pieńku i rozmawiała z lasem. Miała dziwne wspomnienie, jakby razem ze wszystkimi drzewami śpiewała długą pieśń. To nadal nie wyjaśniało, dlaczego leży w obcym łóżku.
Drzwi uchyliły się.
– Sabi?
Usłyszała młody dziewczęcy głos, lecz postaci nie było widać. Zasłaniał ją baldachim wiszący wokół łóżka.
– Tak? – cicho odezwała się Sabi.
– O, dobrze, że się obudziłaś. Zbliża się południe. Długo spałaś. Jak się czujesz? – spytała Selia, podchodząc bliżej do łóżka.
– Chyba dobrze. Jeszcze nie wiem. Kim jesteś?
– Selia. Nie pamiętasz mnie? Przywiozłam cię wczoraj z lasu. Znalazłam cię przykrytą bluszczem i czymś tam jeszcze. Wyglądało to tak, jakbyś tam leżała kilka tygodni albo może i miesięcy, tak jakby te rośliny cię obrosły. No ale to przecież nie jest możliwe. Może zasnęłaś wczoraj i przykryłaś się nimi, bo było ci chłodno.
– Może tak. Nie pamiętam – Sabi milczała przez chwilę. – Bardzo ci dziękuję, że mnie wyciągnęłaś z lasu. Czy ja jestem w twoim domu?
– Tak, mieszkam tu z rodzicami. Jesteśmy właścicielami dużego kawałka ziemi – stąd do granicy państwa.
Uprawiamy rośliny. Mamy ogromne pola. A ty? Skąd jesteś? Nie jesteś z naszego państwa ani z państwa obok. Masz inny kolor. Wczoraj prawie nic nie mówiłaś. Mruczałaś tylko jakąś dziwną melodię. – Selia stanęła w no gach łóżka. Teraz było ją widać wyraźnie. Miała skórę pokrytą idealnie równym, niebieskim kolorem.
– Skoro granica jest niedaleko, to znaczy, że mój dom też jest blisko. Mieszkam w małej wiosce w lesie. Wszyscy tam mamy takie mieszane kolory skóry, bo żyjemy w dwóch państwach jednocześnie.
– A! To niesamowite!
– Co jest takie niesamowite?
– Teraz rozumiem. Może tego nie wiesz, ale nasi pracownicy i okoliczni mieszkańcy mówili, że w lesie mieszkają jacyś inni. Wszyscy myślą, że jesteście chorzy i dla tego macie wiele odcieni na skórze. Dlatego nikt nie chce was odwiedzać. Wszyscy się was boją. Jakie to dziwne. Tyle mówią o was, a nikt nigdy nie pojechał po prostu się spytać, porozmawiać z wami. Prawdę mówiąc, ja też się zawsze bałam, że kogoś z wioski spotkam w lesie, więc starałam się blisko nie podjeżdżać. –
Jesteśmy normalni! – Sabi podniosła głos i odwróciła głowę od Selii.
– Hej, nie obrażaj się, widzę przecież, że wszystko z tobą jest w porządku.
– To nie jest miłe wiedzieć, że wszyscy mają cię za coś gorszego. – Sabi spojrzała prosto w oczy Selii.
– Domyślam się. Pogadamy jeszcze o tym, ale teraz spróbuj wstać i ubrać się. Twoje rzeczy leżą na fotelu. Są uprane. Były całe w zielonych plamach. Przyjdę do ciebie za 20 minut i zabiorę cię do kuchni. Dostaniesz od kucharek ciepłą zupę. To cię wzmocni.
Selia wróciła niebawem.
– Gotowa?
– Tak. Mogę iść.
Poszły schodami dwa piętra w dół. Kuchnia była wielka. Składała się z trzech pokoi.
– Macie ogromną kuchnię. Widzę też, że pracuje w niej kilka osób. Po co wam tyle kucharek?
– Gotują dla nas i dla naszych pracowników.
– No tak, teraz rozumiem.
Dziewczyny weszły do pomieszczenia z długim drewnianym stołem. Selia wskazała Sabi miejsce i poprosiła jedną z kucharek o przyniesienie talerza z zupą.
– Zostawię cię na chwilę. Zjedz spokojnie. Jak wrócę, pójdziemy do moich rodziców. Pewnie wtedy będą już w domu.
– Dobrze. – Sabi wzięła do ręki łyżkę. Przed nią stał duży talerz pięknie pachnącej zupy warzywnej z prażony mi pestkami dyni.
– Mmm, smaczne. Dziękuję. – Sabi uśmiechnęła się do nowej znajomej i zaczęła jeść.
Biorąc do ust ostatnią łyżkę zupy, Sabi uświadomiła sobie, że nawet nie wyjrzała na zewnątrz, od kiedy obudziła się w tym domu. Wstała więc od stołu i zaczęła się rozglądać za oknem. W pomieszczeniu go nie było. Wy szła na korytarz. Tam też nie było okna. Może kuchnia znajdowała się w piwnicy? Miała już wracać na swoje miejsce, gdy usłyszała fragment rozmowy.
– Widziałaś tę dziewczynę? Tę kolorową. Skąd oni ją wzięli? Może ona jest z tej wioski w lesie. Po co oni ją tu sprowadzili?
– Podobno panienka przywiozła ją wczoraj osłabioną z lasu.
– No ale po co? Przecież ludzie mówi, że oni są chorzy. Mają taką dziwną skórę. Ja tam bym takiego dziwaka nie zabierała. Nie wiadomo, czy wszyscy się od tego nie pozmieniamy.
– Daj spokój. Ja tam w to nie wierzę. A czy słyszałaś, że Państwo chcą tę wioskę podzielić na pół, to znaczy po stawić tam mur na linii granicy?
– Nie, a dlaczego?
– Nie wiem do końca, dlaczego. Słyszałam, że chyba to ma im jakoś pomóc w sprzedaży ich warzyw i zbóż. Że niby trzeba pobudować mur na granicy ich majątku, żeby chronić pola uprawne, ale nie rozumiem do końca, o co w tym chodzi. Pół wioski leży na ich terenie, a to by znaczyło, że przez środek wybudują im mur.
Sabi serce zabiło mocniej. Ich wioska podzielona? Jak oni dadzą sobie radę? Przecież ta wioska to całość. Jedna strona nie może żyć bez drugiej. Każdy umie coś innego. Tylko żyjąc razem i wymieniając się swoją wiedzą czy wytwarzanymi przez siebie produktami, żyją w spokoju i równowadze. Jak ci na terenie Państwa Zielonego Węża poradzą sobie bez grzybów i owoców, które zbiera ich rodzina? Sabi zaczęła nerwowo spacerować wzdłuż stołu.
– Co się stało? – Selia wróciła do kuchni.
– Podobno chcecie wybudować mur w mojej wiosce. Chcecie ją podzielić na zawsze na pół! To straszne. Po dzielicie rodziny. Pozbawicie nas normalnego życia! Nie poradzimy sobie w ten sposób. Wszyscy w wiosce żyjemy ze sobą bardzo dobrze. Wspieramy się. Razem opiekujemy się małymi dziećmi. Uczymy się od siebie nawzajem. U nas każda rodzina ma inne umiejętności i tylko w całej grupie możemy dobrze żyć. Jak postawicie mur, to… to będzie bardzo źle. – Sabi zakręciły się łzy w oczach.
– Nie wiedziałam o tym. To znaczy nie wiedziałam, że ten mur ma być w waszej wiosce. Przyznaję, że nie interesowałam się tym. A może jest inaczej niż usłyszałaś. Chyba najlepiej będzie, jak porozmawiasz o tym z moimi rodzicami. To oni wymyślili ten mur.
Sabi szła w milczeniu za Selią. Jej myśli galopowały w lewo i w prawo. Jak ma uratować swoją wieś? Co ma powiedzieć tym ludziom? Czy oni jej posłuchają? A może też uznają ją, jej rodzinę i sąsiadów za dziwaków i dojdą do wniosku, że powinni zniknąć z lasu? Nagle przypomniała sobie, że wyszła z domu wczoraj i nikt nie wie, gdzie jest. Jej rodzice muszą się mocno martwić.
– Selia, będę musiała jechać do domu. Z tego wszystkiego zapomniałam, że moi rodzice nie wiedzą, co się ze mną dzieje. Wyszłam z domu wczoraj bez słowa. Myśla łam, że wrócę za dwie, może trzy godziny. Wiedzą, że znam las i że zawsze mnie będzie chronił, ale nigdy do tej pory nie spędziłam w nim nocy.
– Dobrze. Już teraz chcesz jechać? Natychmiast?
– Zaraz po rozmowie z twoimi rodzicami. Ten mur to bardzo ważny temat dla przyszłości mojej i moich bliskich.
– Powiedziałaś, że las zawsze będzie cię chronił. Co to znaczy?
– Wszyscy w naszej wiosce mają bardzo dobry kontakt z naturą, a moja rodzina szczególnie z lasem, z drze wami, mchem, krzakami i grzybami. Czasem mam wrażenie, że rozumiem, co do mnie mówi. Czasem też wydaje mi się, że moja mama rozmawia z drzewami. Potem my ślę, że to jest niemożliwe. Chociaż wczoraj, gdy mnie zna lazłaś śpiącą w pnączach, chyba też jakoś rozmawiałam z lasem. To wszystko jest dziwne i jeszcze dla mnie nie zbyt jasne. Tak czy inaczej, las nigdy nie skrzywdził mojej rodziny. Co więcej, zawsze jakoś wskazuje nam drogę do swoich skarbów, czyli grzybów, owoców, ziół, a nawet do miejsc, w których pszczoły leśne wytwarzają miód. Kiedy wchodzę do lasu i proszę go o jakiś owoc, zaraz go znajduję. Dlatego moja rodzina to zbieracze. Jesteśmy we wsi odpowiedzialni za szukanie pożywienia w lesie.
– To niezmiernie ciekawe. U nas nikt nie rozmawia z roślinami ani zwierzętami. A szkoda. Może wtedy zrozumielibyśmy, dlaczego czasem całe pola chorują i mogli byśmy im pomóc rosnąć.
Dziewczyny weszły do dużego pokoju z kanapą, fotelami i książkami. Przy małym okrągłym stoliku, w fotelach siedzieli rodzice Selii. Pili kawę z białych filiżanek
– Dzień dobry. Muszę z Państwem porozmawiać – odezwała się Sabi, gdy tylko weszła do pokoju. Otworzyła buzię, by mówić dalej, o wiosce i o murze, ale tata Selii podniósł dłoń, uśmiechnął się i powiedział.
– Dzień dobry. Poczekaj chwilę. Słyszę, że coś ważne go masz nam do powiedzenia, ale najpierw powiedz, jak się czujesz? Wczoraj byłaś niezbyt przytomna.
– Czuję się dobrze, ale nie to jest ważne. Dziś usłyszałam, że chcą Państwo wybudować mur w mojej wiosce, podzielić ją. Tak nie można! Nie poradzimy sobie w wiosce podzieleni murem na pół. Skrzywdzicie wielu ludzi!
– Zaraz, zaraz, czy ty pochodzisz z tej turkusowej wioski przy drodze 36, o której ludzie opowiadają dziwne rzeczy? – zapytała mama Selii.
– Tak, ale proszę się mnie nie bać. Nie jestem ani chora, ani dziwna. Jestem dobrym człowiekiem, tak jak wszyscy inni w wiosce.
– Usiądź na chwilę i poczekaj. Wyjmę mapę i coś ci pokażę. – tata Selii wstał i wyjął długi rulon papieru. Rozwinął go na dużym stole. – Chodź tutaj i popatrz. To jest linia naszego muru. Idzie wzdłuż granicy państwa, a potem omija waszą wioskę. Wioska do nas nie należy. Należy do was, czyli do jej mieszkańców. Nie możemy jej podzielić na pół. Czy teraz jesteś spokojniejsza?
Sabi usiadła na krzesło. To świetnie, że rodzice Selii nie chcą podzielić wioski, ale co z lasem, z jej zwierzęta mi? Przecież las też funkcjonuje dobrze tylko wtedy, gdy nie jest niczym sztucznym podzielony. Poza tym, jeśli mur powstanie, nie będą mogli wchodzić do lasu z jednej strony wioski, a to oznacza ograniczony dostęp do jedzenia.
– Nie… – zaczęła powoli Sabi.
Opowiedziała rodzicom Selii o wiosce, o lesie, o tym czego się obawia, o swojej rodzinie, o zbieraniu owoców i grzybów, o szacunku, jakim mieszkańcy wioski darzą las i o wielu innych rzeczach. Rodzice Selii zadawali dużo pytań. Nie na wszystkie Sabi znała odpowiedź, ale starała się wyjaśniać tak dobrze, jak potrafiła.
– Sabi, bardzo ci dziękuję, że nam to wszystko opowiedziałaś. Choć mieszkacie niedaleko, żyjecie nieco inaczej niż my wszyscy tutaj. Teraz już wiemy, jacy są mieszkańcy twojej wioski i że większość informacji na wasz temat nie jest prawdziwa. To dobrze, że los nam ciebie zesłał. Skoro ty nam tyle o sobie opowiedziałaś, my opowiemy ci, dlaczego chcemy postawić mur. Otóż ostatnio coraz częściej nasze uprawy chorują, wysychają lub są niszczone przez owady. Nasi pracownicy mówili nam, że te wszystkie nieszczęścia są spowodowane chorobami, owadami czy gryzoniami, które przychodzą z lasu. Teraz myślę, że może to nie jest prawda. Tak samo, jak nie były prawdziwe opowieści o twojej wiosce.
– O to wszystko wystarczy spytać las – powiedziała Sabi
– Słucham? Jak to spytać las? – zdziwiła się mama Selii
– Tego wszystkiego, o czym Państwo mówią, można się dowiedzieć od roślin, od lasu, od drzew. Wystarczy wsłuchać się w nie i wpatrzeć. My zawsze wiemy, czy las choruje i dlaczego, czy jakichś zwierząt jest za dużo, czy za mało albo co się będzie w lesie działo za kilka miesięcy. Las daje znaki. –
U nas nikt nie potrafi tych rzeczy. Nie znam nikogo, kto odczytywałby znaki lasu.
– Moja mam jest w tym najlepsza.
Zapadła cisza. Sabi nie wiedziała, co to może znaczyć. Po dłuższej chwili tata Selii odezwał się do swojej żony.
– Kochanie, wydaje mi się, że budowę muru musimy na nowo przemyśleć, a wcześniej poprosić o konsultację rodziców Sabi. Czy macie specjalistów od upraw?
– Nie wiem, czy moi sąsiedzi znają się na takich wielkich uprawach. My uprawiamy rośliny inaczej. Wiele z nich rośnie razem ze sobą, jakby pomieszanych. Na tym się nie znam. Warzywami zajmuje się Pan Lisen i jego rodzina. Może z nim warto porozmawiać. Nie pamiętam, żeby skarżył się, że jego warzywa chorują.
– Tak, zdecydowanie musimy odłożyć budowę muru i zasięgnąć porady u znajomych i rodziny Sabi. Dziękujemy Ci, że nas odwiedziłaś. Może nie muru nam było potrzeba, a właśnie ciebie – uśmiechnęła się mama Selii. – Sabi, myślę, że twoi rodzice martwią się o ciebie. Wy ruszamy zaraz w drogę. Odwieziemy cię bezpiecznie do domu i z radością poznamy twoich rodziców.
Sabi nie mogła w to uwierzyć. Czyżby udało jej się obronić wioskę przed oddzieleniem od lasu? Nigdy nie pomyślałaby, że w jej rękach znajdzie się los jej wioski i rodziny. Była z siebie dumna. A jak wróci do domu, musi z mamą poważnie porozmawiać o lesie, o tym, co się jej przydarzyło i dowiedzieć się, jak ona porozumiewa się z drzewami.