Patronem serwisu jest PTCA

Fitoterapia w leczeniu AZS

Atopia 2/2018

Przykład lukrecji

Wobec niejednoznacznego czy wręcz „podejrzanego” statusu ziołolecznictwa (fitoterapii) we współczesnej medycynie wypada zgłosić na wstępie pewne zastrzeżenia, aby uniknąć bardzo nieprzyjemnych (także dla mnie jako miłośnika ziół) nieporozumień i przekłamań.
Autor: Tomasz Kamiński znany jako „Diabolo Chemikant”

Przede wszystkim więc raz na zawsze zapamiętajmy, że interesując się właściwościami i przydatnością ziół w leczeniu określonych schorzeń (jakie tam akurat dolegają nam lub naszej rodzinie), nie zapisujemy się wcale automatycznie do znachorów, oszołomów czy denialistów rozumu (słowem: do tzw. medycyny alternatywnej). Na odwrót – takiemu zainteresowaniu, ze względu na ważkość problemów zdrowotnych jak i nierzadko silne działanie pozornie niewinnych „ziółek”, powinno towarzyszyć pogłębione zainteresowanie zarówno samą chorobą, jak i, w pewnym zakresie, także farmakologią i toksykologią interesujących nas środków. Mówiąc po ludzku: interesujemy się w pewnym, dostępnym nam stopniu, dlaczego dany środek może lub powinien działać korzystnie w danym schorzeniu i czego można po nim oczekiwać (jakich korzyści i zagrożeń). Fitoterapia (inaczej ziołolecznictwo) przynależy do świata medycyny (nawet, jeśli obecnie/chwilowo sytuuje się na jej obrzeżach), a nie do nurtów ją negujących. Jako wiedza ekspercka jest kultywowana przez naukę i naukowców, a nie przez szemranych sprzedawców suplementów czy „antyszczepów”. Proszę nigdy tego nie mylić, ani nie dać się nabrać demagogom: pracując z ziołami współdziałamy z medycyną, a nie przeciwko niej.

Wracając do farmakologii i toksykologii: czytamy sobie dla przykładu, że lukrecja ma dobrze wykazane działanie przeciwzapalne, kortykotropowe, przeciwserotoninowe i przeciwhistaminowe, że rozjaśnia skórę i wiąże w niej wodę, że działa przeciwświądowo (także wykrztuśnie, przeciwwirusowo, antyseptycznie) – i już domyślamy się, że może być użyteczna w leczeniu chorób alergicznych i atopowych1. Nasze domysły szybko potwierdzimy czytając o tradycjach stosowania lukrecji – zarówno tych ludowych, jak i lekarskich, oficjalnych, zapisanych w farmakopeach i klasycznych podręcznikach lekarskiej fitoterapii (w Polsce będą to często dzieła autorstwa lub pod redakcją zmarłego siedem lat temu prof. Aleksandra Ożarowskiego). Podręczniki te zresztą wskazują nie tylko, jak stosować dany surowiec zielarski w danym schorzeniu (np. lukrecję w leczeniu atopowego zapalenia skóry, a właściwie erytrodermii), ale także podają wiele argumentów za stosowaniem fitoterapii w ogóle – jakby ich autorzy, już we wczesnych latach 80-tych, odczuwali przemożną potrzebę podkreślenia, że ziołolecznictwo naprawdę jest częścią medycyny i że jego stosowanie naprawdę ma głęboki sens – nawet, jeśli ma charakter tzw. leczenia pomocniczego.

Fitoterapia (inaczej ziołolecznictwo przynależy do świata medycyny, a nie do nurtów ją negujących

„W leczeniu ogólnym [erytrodermii – przyp. TK] bardzo często stosuje się związki sterydowe, leki immunosupresyjne, antybiotyki, natomiast leki ziołowe są używane jako wspomagające i uzupełniające, głównie uspokajające, powodujące zmniejszenie świądu i stanu zapalnego. Szczególna rola przypada tu związkom czynnym zawartym w lukrecji gładkiej, zwłaszcza kwasowi glicyretynowemu i flawonoidom które ze względu na swoje właściwości działają na ustrój człowieka w sposób zbliżony do sterydów, ale bez nie korzystnych powikłań, jakie sterydy mogą powodować, a nawet im zapobiegają i usuwają. Sok z lukrecji działa silnie przeciwzapalnie, przeciwhistaminowo i przeciwserotoninowo, wyraźnie przyspiesza gojenie owrzodzeń żołądka i dwunastnicy. Dlatego też wyciąg z lukrecji ma duże zastosowanie w leczeniu tych wszystkich dermatoz, które wymagają przewlekłego ogólnego leczenia sterydami, np. pęcherzyce, przewlekły uogólniony wyprysk, liszaj rumieniowaty układowy, zapalenie złuszczające skóry (erytrodermia) i inne, gdyż umożliwia obniżenie dawek dobowych sterydów oraz w pewnym zakresie zapobiega lub usuwa powikłania po ich stosowaniu. Zalecane więc jest po wstępnym rozpoczęciu leczenia sterydami i osiągnięciu poprawy klinicznej podawanie co drugi dzień zamiast określonej optymalnej dawki sterydów — lukrecji.

W innej książce Ożarowskiego3 opisano nieco inny wariant stosowania soku lukrecjowego oczyszczonego: aplikowanie pacjentom tego środka pozwalało na wielokrotne zmniejszenie przyjmowanych dawek kortyzonu, nawet z 50 do 1 mg na dobę4. Czy tamta wiedza i praktyka medyczna stała się nagle przebrzmiała, nieaktualna bądź zgoła „nieprawdziwa”? Nie sądzę – jednak jeśli dziś powołamy się na możliwość stosowania lukrecji (skądinąd nie tylko jej) w uzupełnieniu, a niekiedy może nawet zastępstwie sterydu ogólnego to nierzadko spotkamy się z poważnym „fochem” ze strony medycyny, że oto gadamy co popadnie i że nie mamy wcale na to dowodów. Jesteśmy stawiani w sytuacji, gdy mamy w zębach przynosić dowody na potwierdzenie swoich słów, by w ogóle mieć prawo się ode zwać. Samo wysunięcie propozycji leczenia ziołami bywa traktowane jak atak na podstawy medycyny: można zostać poproszonym o zajrzenie do oficjalnych wytycznych leczenia danych schorzeń5 celem sprawdzenia, czy jest tam coś o ziołach. To trochę jakby odsyłać fizyka-eksperymentatora, choćby i półamatora, do podręcznika fizyki, czy aby opisano w nim zaobserwowane przez niego rzekomo nowe zjawisko: widzisz, nie ma nic takiego!

Tymczasem to nie my, pacjenci i miłośnicy ziół czy zielarze-amatorzy, odpowiadamy za brak aktualnej i uznawanej wiedzy o faktycznej wartości lukrecji jako leku w leczeniu chorób atopowych, alergicznych czy szerzej autoimmunizacyjnych (także np. reumatycznych) – odpowiada za to medycyna, w mniejszym stopniu jako nauka zaś w ogromnym jako biurokracja czyli osławiona „służba zdrowia”. Wobec rozwoju samych nauk medycznych, jak i metodologii ich badań pogłębienie i aktualizacja nawet dobrze ugruntowanej wiedzy i praktyki dawniejszej jest koniecznością – ale w przypadku ziołolecznictwa, szczególnie chorób poważniejszych niż przysłowiowa „chrypka” (nie lekceważcie jednak i prawoślazu, jeszcze o nim wspomnimy), to sama medycyna odeszła od tego podstawowego wymogu. Niestety konsekwencje tego stanu rzeczy nie służą jej ku zreflektowani się, przyznaniu do błędu, tylko zamykaniu ust rzeczni kom ziołolecznictwa: siedź cicho chyba, że przyniesiesz mi w zębach przekonujący dowód. Przy czym dowodem faktycznie uznawanym, bez zastrzeżeń będą koniec końców jedynie szeroko zakrojone, wieloośrodkowe badania kliniczne, na które należy wyłożyć grube miliony dola rów – tylko one poskutkują wprowadzeniem badanego środka do leczenia na szeroką skalę. I przecież skądinąd nie bez racji.

Praktyczne wyparcie ziół z terapii poważniejszych chorób nie jest więc skutkiem uknutego przez kogoś spisku tylko, jak to określam, błędu systemowego, do którego nikt za bardzo się nie chce przyznać. Czy można go jakoś zniwelować by zyskać przychylniejsze spojrzenie medycyny na zioła?

Być może tak – po pierwsze uznajmy, że możliwa do stosowania wiedza medyczna nie jest wyłącznie wynikiem najnowszych badań i kosztownych procedur, tylko dalece bardziej rozbudowanym systemem obejmującym także klasyczną literaturę lekarską (niewiele stoi na przeszkodzie by uznać w dużym zakresie aktualność książek Ożarowskiego), a nawet długotrwała tradycja stosowania (znany napis z torebek z ziołami) znajdująca przecież zwykle całkiem liczne potwierdzenia w rozmaitych mniejszych i większych badaniach różnego rodzaju.

O ile badania in vitro czy na myszach nie kwalifikuj jeszcze lukrecji jako potężnego leku (którym ta przecież jest) to jednak istotny jest fakt, że potwierdzają one, a nie obalają jej dobrze znane i opisane przez naukę właściwości. Po drugie przyznajmy ziołom pewien uprzywilejowany status środków, które rzadko będą wymagały, aż tak gruntownych badań, jak nowoodkryte substancje rozmaitego pochodzenia co pozwala wiele z nich (niekoniecznie pokrzyk wilczą jagodę; lukrecję w pewnym zakresie tak) stosować z mniejszym rygoryzmem i niejako „na luzie”, także w warunkach domowych. Swoją drogą: czy takie zasady przypadkiem nawet teoretycznie nie obowiązują? Laikowi trudno się w tym połapać, ale wydaje mi się, że można by tak właśnie ów dość mglisty status ziół we współczesnej medycynie ująć – przynajmniej zgadza mi się to z tym, co zapamiętałem z lektury „Farmakologii i toksykologii” Mutschlera oraz z rozmów z ludźmi medycyny (on-line, a rzadziej „w realu”). Wśród tych ostatnich da się ostatnio odczuć nowy trend: nie zaprzeczają skuteczności, potencjalnie nawet wysokiej, leku ziołowego; akcentują za to, że niestety nikt w Polsce się na nim nie zna i nie ma na ten temat aktualnych publikacji6. „Winnego” tej sytuacji już wcześniej ustaliliśmy.

Domyślam się, że tego typu roztrząsania są śmiertelnie nudne, a przy tym wydają się zupełnie jałowe. Trudno ich jednak nie podjąć skoro postuluję jakąś tam (i wcale nie błahą) skuteczność ziół podczas, gdy te oficjalnie zdają się po prostu nie istnieć. Jak to bowiem jest, że zioła są skuteczne, a jednocześnie medycyna praktycznie w ogóle ich nie stosuje? Jak wyjaśnić ten paradoks inaczej, niż wiecznym ględzeniem o spisku bigfarmy? Pewną próbą odpowiedzi są właśnie powyższe roztrząsania. Jeśli dostarczyły komukolwiek choćby niewielkiej rozrywki, to już jestem odkupiony. Nie zamierzam wszystkich naszych rozważań o ziołach okraszać takimi wywodami – ten jest wyjątkowy ponieważ jest wstępem do większego cyklu artykułów (jeśli redakcja pozwoli).

W kolejnych odcinkach skupimy się bardziej na praktycznym stosowaniu ziół w leczeniu AZS – będziemy przybliżać „sylwetkę” danego surowca zielarskiego (lub grupy surowców), oraz opisywać zasady jego przetwarzania i stosowania, nie przejmując się nadmiernie ilością, ani jakością badań, które by to potwierdzały. Zgodnie z tym, co już napisano: zwykle muszą nas zadowolić dawniejsze i nowsze tradycje stosowania znajdujące jakiekolwiek potwierdzenie w różnego rodzaju badaniach „przyczynkarskich” tj. drobniejszych, mniej znaczących, nie na ludziach lub na niewielkich grupach pacjentów itd. – słowem „o ograniczonej wiarygodności”, ale jednak potwierdzających użyteczność danego surowca. W przypadku lukrecji wskazaliśmy dwa źródła które już, moim zdaniem, wystarczająco legitymują ją jako (nie tylko) domowy lek na AZS – innych szukać nie musimy choć oczywiście poszperać zawsze warto, bo dowiemy się innych ciekawych rzeczy. Będę się również kierował własnym doświadczeniem z ziołami, co uważam za jak najbardziej zasadne i prawidłowe – nie piszę bowiem pracy naukowej, tylko domowy poradnik.

Czym więc jest lukrecja? Lukrecja gładka jest okazałą byliną z rodziny bobowatych (wykształca więc charaktery styczne dla tych roślin kwiatostany, a następnie „strączki” pełne nasion) pochodzącą z obszarów śródziemnomorskich. Jej części podziemne (korzeń i kłącze/rozłogi) stanowią surowiec zielarski oraz spożywczy (czarne cukiereczki z wyciągiem, przyprawa, alternatywny słodzik pasujący do kawy i bitej śmietany, niepasujący do czarnej herbaty). Jest to surowiec zasobny zwłaszcza w saponiny triterpenowe, kwasy organiczne i specyficzne flawonoidy7 o działaniu, z tego, co najbardziej nas interesuje: przeciwzapalnym i „sterydopodobnym”, także przeciwalergicznym, przeciwświądowym i proregeneracyjnym wobec tkanek, z którymi mają kontakt.

Lukrecja gładka jest okazałą byliną z rodziny bobowatych pochodzącą z obszarów śródziemnomorskich

Opisane wcześniej stosowanie soku lukrecjowego oczyszczonego skojarzonego ze sterydoterapią wymaga kontroli lekarskiej obejmującej m.in. dokładne rozpoznanie stanu zdrowia pacjenta, ustalenie schematu leczenia oraz dawek (jak i dostępu do takiego preparatu farmaceutycznego, jakim jest sok lukrecjowy) – krótko mówiąc jest to tzw. wyższa szkoła jazdy, raczej leczenie szpitalne, niż domowe (a w „służbie zdrowia” raczej nikt nie ma na to czasu, nawet jeśli ma wiedzę). Mamy jednak do dyspozycji szereg innych, mniej wymagających, bezpiecznych zastosowań oraz łatwodostępny surowiec w postaci suszonego korzenia (w całości lub rozdrobnionego).

Z definicji najbezpieczniejsze jest zastosowanie zewnętrzne, miejscowe czyli „na skórę” – główne związki czynne lukrecji tj. saponiny mają w roztworze wodnym postać koloidu (czyli jakby „dymu”, a nie właściwego roztworu) przez co najprawdopodobniej w ogóle nie przenikają przez skórę do organizmu (za duże cząstki). Wyciągi z lukrecji są spotykane w cieszących się dobrą renomą preparatach do pielęgnacji skóry atopowej, w tym w przebadanym/zarejestrowanym, pediatrycznym Bio – Eulenie firmy Aboca – lekkiej w konsystencji maści zawierającej, oprócz lukrecji, także wyciągi z aloesu, dziurawca (olejowy), kocanek piaskowych8 i prawoślazu (kleiki prawoślazu tworzą łagodząco-osłonowy film na skórze). Preparat miałby silniejsze działanie, gdyby dodać do niego wyciąg z korzenia mahonii lub glistnika (surowce bogate w alkaloidy izochinolinowe doczekają się kiedyś odrębnego omówienia), a prawoślaz zastąpić żywokostem9 jednak wówczas nie byłby już być może tak całkiem „pediatryczny” i wymagał szerzej zakrojonych i kosztowniejszych badań10. Tak czy inaczej już sama lukrecja zapewnia mu (jak i innym, podobnym środkom, także domowej produkcji) przyzwoite działanie przeciwzapalne i przeciwświądowe, mogące nierzadko stanowić skuteczne rozwiązanie odwiecznego problemu atopowego „czym smarować twarz” (lub też małe dzieci).

Ponieważ jednak skóra atopowa dość szybko „obojętnieje” na środki aplikowane notorycznie, trzeba jednak stosować różne zioła. Prostym i dobrym pomysłem są naprzemienne kąpiele w ziołach o odmiennym profilu działania

Drugim i bardziej radykalnym zastosowaniem zewnętrznym lukrecji jest kąpiel ziołowa. Kąpiele ziołowe są opisywane w literaturze lekarskiej (znów Ożarowski) i należą do normalnych, tradycyjnych środków w terapii rozmaitych chorób, szczególnie skórnych. Ja oceniam ich działanie jako znakomite i w swym charakterze wręcz bliższe działaniu ogólnoustrojowemu, niż miejscowemu (oddziaływanie na całą skórę jako organ, a nie „powierzchnię ciała” – taką złotą regułę sobie ukułem, by to opisać/ wyjaśnić). Literatura medyczna sugeruje temperaturę ok. 38 stopni i czas kąpieli 20 minut choć akurat w przypadku lukrecji i w ogóle „kąpieli saponinowych” zaleca się nie kiedy czas dłuższy, nawet 40 minut jak i wyższą temperaturę, pozwalającą tyle czasu w kąpieli wytrwać (szybko wszak stygnie). Przygotowanie kąpieli zabiera trochę czasu: torebkę (50 gramów) suchego, rozdrobnionego korzenia wsypujemy do największego garnka w domu i zalewamy do pełna wodą, powoli zagotowujemy, a następnie gotujemy na małym gazie mieszając dość często, aby suro wiec nie zalegał kożuchem na powierzchni tylko „fruwał” w garnku z ukropem po całej jego objętości. Kwadrans gotowania zasadniczo wystarcza (można dłużej) – po tym czasie wyłączamy palnik i odstawiamy całość pod przykryciem na 20 minut, po czym zlewamy zawartość garnka do wanny przez sito lub gazę, uzupełniamy wannę wodą i rozpoczynamy kąpiel (nie zapomnijmy też o przepłukaniu „fusów” silnym strumieniem wody!).

Ja właśnie dzięki lukrecji pokochałem kąpiele ziołowe ponieważ dawały one mojej wówczas ciężko chorej żonie co najmniej 2 dni (a nieraz i 3-4 dni) bardzo wyraźnej poprawy stanu skóry, podczas gdy silny steryd wystarczał na pół doby. Inaczej mówiąc kąpiele ziołowe, ze szczególnym uwzględnieniem lukrecjowych, po prostu pozwalały jej jakoś przeżyć najcięższe zimy. Ponieważ jednak skóra atopowa dość szybko „obojętnieje” na środki aplikowane notorycznie, trzeba jednak stosować różne zioła. Prostym i dobrym pomysłem są naprzemienne kąpiele w ziołach o odmiennym profilu działania, np. we wtorki saponinowe13 (lukrecja, mydlnica, wyka, koniczyna czy też ziele roślin psiankowatych), a w czwartki garbnikowe (taninowe), o działaniu ściągającym (kora dębu lub wierzby, pięciornik, liście jeżyny; patrz także opis stosowania tanin w oficjalnych wytycznych terapeutycznych dla AZS) – w przypadku silniejszego zaostrzenia zawsze dodawałem do nich jeszcze garść ziela glistnika. Jeśli będzie konieczna kąpiel w weekend to można spróbować dla odmiany uczep/ nagietek i/lub przetacznik/babkę (dobre będą mieszanki 2-3 ziół). Po kąpieli nie płuczemy skóry wodą tylko owijamy się w ręcznik i uciekamy pod kołdrę. Nadal oczywiście obowiązuje reguła 5 minut polegająca na tym, że należy w ciągu tego czasu posmarować całą atopową skórę raczej tłustym smarowidłem/emolientem.

Uwaga: w kąpieli lukrecja potrafi powodować u niektórych osób pieczenie skóry, wg mojej wiedzy i obserwacji pozostaje ono bez związku z uzyskiwanym efektem terapeutycznym. Można powiedzieć, że przypomina w tym punkcie jeden z dostępnych na polskim rynku immunosupresantów w maści, który u niektórych osób powoduje pieczenie twarzy.

Kąpiel ziołowa jest procedurą specjalną przeznaczoną dla osób odważnych i będących w dużej potrzebie – np. takiej, że typowe, standardowe leki i zalecenia nie przynoszą im zadowalających efektów.

Wobec powszechnej wiedzy o delikatności i wrażliwości skóry atopowej powyższe opisy mogą się komuś wydać czystą grozą: jak to, nie będzie żadnej gwałtownej reakcji, nic złego się nie stanie? Cóż – pewnie może się stać i pewnie pierwsze kontakty z każdym nowym ziołem powinny być znacznie bardziej ostrożne i ograniczone, nie zaczynamy ich od kąpieli. Kąpiel ziołowa jest procedurą specjalną przeznaczoną dla osób odważnych i będących w dużej potrzebie – np. takiej, że typowe, standardowe leki i zalecenia nie przynoszą im zadowalających efektów. Ktoś taki może wypróbować kąpiele ziołowe i może być bardzo miło zaskoczony ich pozytywnym efektem; może również być zawiedziony14. Dla nas była to dobra, a wręcz znakomita alternatywa dla nadużywania sterydów i bardzo kosztownych „jakościowych” kosmetyków najbardziej renomowanych firm (chodzi o te bardziej zaawansowane receptury zawierające niekiedy także wyciągi roślinne – także z lukrecji). No i last but not least: jest to procedura opisywana w XX-wiecznych podręcznikach lekarskich pisanych nie przez szaleńców i ignorantów, tylko przez profesorów nauk medycznych.

Stosowanie doustne naszego zioła jest już obwarowane poważnymi zastrzeżeniami: lukrecja wypłukuje z ustroju potas, a zatrzymuje sód (może powodować obrzęki choć zwykle świadczą one o niedomodze nerek), a nadużywana może skutkować arytmią serca, czy wręcz poważnymi zmianami i uszkodzeniami narządów wewnętrznych, m.in. zniszczeniem kłębuszków nerkowych. Są to jednak pojedyncze notowane przypadki osób nie umiejących się powstrzymać przed ciągłym zajadaniem się lukrecją w formie cukiereczków i żelków15. Mniejsze dawki czy to przyprawowe, czy zielarskie nie są groźne, szczególnie jeśli podejmujemy próbę kuracji np. dwutygodniowej i nie opartej na skoncentrowanych dawkach tylko na „dosypce” lukrecji do ziołowych herbat o profilu przeciwzapalno-przeciwświądowym, choćby bazujących na zielu babki, pokrzywy, przetacznika leśnego czy krwawnika. Bardzo przyjemny i praktyczny w stosowaniu jest również wyciąg płynny oparty na odwarze sporządzany wg przepisu dr Henryka Różańskiego, konserwowany dodatkiem gliceryny i miodu oraz odpowiednią obróbką16 – poza innymi zaletami jest to szczególny przysmak oraz skuteczny syrop „na gardło i kaszel”.

Proponowanie schematów bardziej zaawansowanych terapii oraz maksymalnych dawek nie mieści się w granicach tego skromnego szkicu, jak już pisaliśmy poważne kuracje oparte na wyciągach lukrecji ocierają się raczej o leczenie szpitalne, niż babcino-domowe17. W niewielkich dawkach oraz w zastosowaniu zewnętrznym będzie jednak lukrecja i bezpieczna, i nierzadko skuteczna: pozwoli osiągnąć na mniejszą skalę efekty podobne do opisanych w cytowanym wcześniej fragmencie poradnika dla lekarzy tj. znaczne zredukowanie ilości i częstotliwości stosowania leków syntetycznych (choćby maści sterydowych) oraz uzyskanie dla nich rzeczywistej, wartościowej alternatywy (jakże pożądanej w przypadku np. skóry twarzy!). I to jest właśnie przy kładowe rozwiązanie problemu postawionego w tytule – na przykładzie lukrecji.

 


 

1| Patrz np.: Kamila Kucharska-Ambrożej: Aktualny stan wiedzy na temat chemizmu i aktywności biologicznej lukrecji gładkiej Glycyrrhiza glabra L. Postępy Fitoterapii 2/2017. Dostęp online na stronie: http://www.czytelniamedyczna.pl

2| Ziołolecznictwo. Poradnik dla lekarzy pod redakcją Aleksandra Ożarowskiego, wyd. III, Warszawa 1982, s. 666

3| Nie odnalazłem jej u siebie w domu ani nie pamiętam tytułu, proszę tej informacji nie traktować jako porady tylko ciekawostkę

4| Właściwie ta sama procedura z tym, że podano konkretne i wymowne liczby

5| Swoją drogą oczywiście warto i należy je czytać!

6| Nie, nie przeprowadziłem na ten temat badań/ankiety więc nie mam „dowodu” – mam odczucie, zwłaszcza w odniesieniu do młodych lekarzy. Dość często wydają się szczerze zainteresowani ziołami ale nigdy nie mieli na nie czasu wobec natłoku innej, paląco pilnej wiedzy niezbędnej w ich zawodzie

7| Głównie likwirytyna (liquiritin) i jej pochodne

8| Kocanki piaskowe Helichrysum arenarium L. – brak liczby pojedynczej!

9| Jest to rzecz oczywista dla każdego farmakognosty czy zielarza i w tych kręgach nie wymaga dowodzenia. Można nie wierzyć i puścić mimo uszu choć… nie warto .

10| Co bywa dla producentów sporym problemem i czego się raczej unika

11| O saponinach warto przeczytać dostępne on-line opracowania, choćby te dwa bardzo odmienne:

12| Justyna Stefanowicz-Hajduk, J. Renata Ochocka: Saponiny steroidowe – występowanie, właściwości i zastosowanie w lecznictwie. Postępy Fitoterapii 1/2006, s. 36-40. Dostęp online na stronie: http://www.czytelniamedyczna.pl

13| Henryk różański: Kąpiele saponinowe, http://rozanski.li/477/kapiele-saponinowe/

14| Nie szukałem badań dla procedury „kąpiel lukrecjowa” i nie wiem, jaki mógłby być odsetek pacjentów szczęśliwych w stosunku do zawiedzionych; ogólna wiedza o lukrecji pozwala jednak ostrożnie typować pozytywny efekt takich ewentualnych testów – jeśli nie wstrząsający to w każdym razie obiecujący

15| Przypominam sobie przypadek kobiety, która próbowała uzyskać z tego tytułu wysokie odszkodowanie od producentów tych łakoci – sąd nie przyznał jej racji

16| Receptura ekstraktu lukrecjowego dostępna na stronie: http://www.luskiewnik.pl/autoimmunologia/new-page.htm (ja dodaję do niego jeszcze 0,2% sorbinianu potasowego hamującego rozwój pleśni – uwaga, jest skuteczny w środowisku kwaśnym!)

17| Można mi więc tu zarzucić brak wykształcenia medycznego – upraszam jednak Czytelników o odrobinę dobrej woli

Komentarze

Dodaj komentarz